Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przemysł téż obudzać się zaczyna, a, co największa, społeczność wiąże się w gromadki do wspólnéj pracy ochoczo.

Do liczby fałszów, które za prawdy uchodzą, należy piękny na pozór aksyomat: równość w obliczu prawa. W zastosowaniu jego do kodeksu karnego rodzi się w téj równości pozornéj największa w świecie niesprawiedliwość.
Prawo jednako karze cywilizowanego, wykształconego, nawykłego do pewnych towarzyskich w obchodzeniu się z nim względów człowieka i — pierwszego lepszego zdziczałego łotra. Taż sama kara dla obu. Pierwszego może ona zabić i równać się dla niego wyrokowi śmierci; dla drugiego będzie wypoczynkiem a nawet dobrodziejstwem.
Nie jest więc kara równą, i tu domiar ścisłéj sprawiedliwości jest największą w świecie niesłusznością, okrucieństwem.
Prawo tego nie miało wcale na względzie. Wprawdzie stosowny wymiar kary, ocenienie stopnia czułości skazanego, jest nadzwyczaj trudném, to rzecz niewątpliwa; ale zaprzeczyć się nie daje, iż jakiś wzgląd w pewnych razach powinienby modyfikować kary.
Wszystko, co się opiera na pojęciach zupełnéj równości na tym świecie — pojęciach, które się z rzeczywistością nie godzą, — musi miéć tę samę przywarę.
Nieudolność nasza każe się uciekać do formułek ogólnych — mamy dla wygody jednę miarę na wszystko, — gdy każdy przedmiot specyficznie różny nawet od pokrewnych sobie, wymagałby innego sposobu obchodzenia się i traktowania.