Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się zmieniły, a i moje usposobienie, zapatrywanie się — nie mniéj...
Kto, jak ja, w życiu swém nigdy nie przekroczył granicy własnego kraju, a znał świat obcy tylko z książek, — w pierwszéj chwili uderzony ogromną różnicą jego od swojego ukochanego i zrozumiałego, więcéj się zdumiewał, podziwiał, starał wytłumaczyć, niż mógł nasycać i upajać. Co chwila spotykało się zagadki... praca zabijała entuzyazm.
Natura tylko, krajobrazy, koloryt, nieporównany wdzięk i urok południowego klimatu, wegetacyi — obudzały zachwyty. Ludzie, stosunki, nawet dzieła sztuki nie wszystkie się dawały odrazu ocenić i zrozumiéć.
Pierwsze, a ostatnie potém wrażenia, jakie Włochy uczyniły na mnie — przedzielone od siebie dwudziestu z górą latami — zupełnie różne, całkiem inne.
Lecz, powtarzam, zmienił się obraz i zmieniły oczy. Nie straciłem wrażliwości, wzrosła ona może nawet, ale stosunek widoku i widza odmienny...
Po raz pierwszy zwiedzając Włochy, tyle miałem do widzenia, chciałem taki ogrom przedmiotów pochłonąć, że jedne drugiemi zacierały się doznane wrażenia. Teraz dążyłem tylko do pewnych, wybranych przedmiotów, aby sprawdzić raz jeszcze studya zaoczne, wspomnienia i sądy cudze...
Z dzieł sztuki tylko celniejsze mnie nęciły — i wybór mój nie zawsze się zgadzał z głosem powszechnym. Wielu moich ulubieńców nie ma téj sławy, na jaką zasługują; a wielu sławnych ja polubić nie mogę, choć ich podziwiam.