Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie będąc ani handlowém, pomimo położenia swego nad Elbą, ani fabryczném, ani ogniskiem żywota umysłowego, bo uniwersytet lipski w sobie je skupia, — Drezno, można powiedziéć, nie ma racyi bytu. Jako stolica martwe, bo królestwo prawie ciągle zamieszkują Strechlen lub Pilnitz — sławi się tylko galeryą prawie jedną i jéj arcydziełami, do których nowe już nie przybywają.

Byłbym najniewdzięczniejszym z ludzi, gdybym w tych nocach bezsennych opium pominął. Niestety! od lat dwóch smutne z niém na sobie zmuszony jestem czynić doświadczenia. Chory już i cierpiący na bezsenność, na rozdraźnienie nerwowe nieznośne, szukałem chwilowéj ulgi i ratunku w tym leku niebezpiecznym, mającym sławę truciciela...
To wiem tylko, że cudownego, zwłaszcza w początkach, doświadczałem uspokojenia, po użyciu niewielu nawet kropel. Niepokój, obawa jakaś niewytłumaczona, rozstrój myśli, jakby cudem się uśmierzały po zażyciu lekarstwa.
Nie doświadczałem prawie nigdy, aby od opium fantazya się rozbujała; rozkosznych ani dręczących marzeń nie miewałem nigdy, ale najcudowniejszy błogi pokój i rezygnacyą. W wielu razach winienem tylko temu lekowi, żem wytrzymać potrafił i z krwią zimną przetrwać to, coby w zwykłych warunkach do rozpaczy beznamiętnéj przyprowadziło.
Nie zawsze sen przychodził po lekarstwie, ale ukojenie nie chybiało. Złych zaś skutków innych, oprócz oddziaływania na apetyt i zmniejszania go, nie doświadczałem. Wiedząc, co czynię, zwracałem pilną uwagę i na stan zdrowia, i na ducha.