Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ktokolwiek miłował sztukę, czuł w sobie powołanie do niéj i był choć trochę artystą, ten na samym sobie téj staréj prawdy miał potwierdzenie, iż w życiu niéma chwil szczęśliwszych nad chwile poświęcone sztuce — po których ani przesyt, ani gorzkie męty nie pozostają na dnie.
Muzycy i malarze powinni potwierdzić to z doświadczenia. Nawet dla nieszczęśliwych dyletantów, walczących ze swą niezręcznością — momenta sztuce oddane są tak rozkoszne, że dla nich biedni często poświęcają istotne obowiązki swoje.
Śmiano się ze znakomitego malarza Ingres’a, który namiętnym był skrzypkiem, i wolał popisywać się smyczkiem, niż penzlem. Tak samo Paweł Heyse malować lubi, i miléj mu szkice rzucać na papier, niż śliczne nowele.
Czy mi się godzi mówić o sobie?
Żałuję dotąd, żem się cały nie oddał malarstwu, do którego miałem i mam pociąg nieprzezwyciężony. Najszczęśliwsze to chwile, które przy sztaludze i stiratorze spędzić mogę. Wstaję potém od roboty, przypatruję się dziełu — znajduję one nieudałém i chybioném, drę i palę, a jutro rozpoczynam na nowo.
Cóż dopiero gdy się powiedzie zrobić coś znośnego!! Jakie to szczęście!
I teraz penzel dla mnie jest wielkim pocieszycielem.
Praca pochłania, myśléć nie daje, a długie godziny ulatują niepostrzeżone.
Wszystkim dyletantom pomysły łatwo przychodzą. Są one może dla nich najprzykrzejszemi... gdy umysł mają żywy i fantazyą rozbudzoną.