Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaprawdę, gdym złamany i przekonany prośbami starego sługi, postanowił żyć — nie obliczyłem jaki ciężar brałem na ramiona moje... Muszę się okryć twardą skorupą nieczułości, nauczyć się kłamać nieustannie...
Czém mi się to wynagrodzi i czy mi się wynagrodzi?
Szczęściem dla mnie, te lata próby które przebyłem na wygnaniu, zmieniły mnie do niepoznania.
Tylko oczy tego starego poczciwego sługi, który mnie nosił na ręku, mogły w szczątkach dawnego człowieka rozpoznać swojego wychowańca. Zarost twarzy, cera jéj, strój, ruchy, do których w nowém życiu nawykłem, czynią mnie zupełnie innym niż byłem. Głos staram się też uczynić odmiennym.
Młodzi nie pamiętają mnie wcale, starzy wszyscy prawie wzrok, słuch i pamięć mają oschłą. Jednakże codzień prawie nabawia mię trwogą spotkanie z jaką znajomą twarzą, a jeżeli kto się we mnie baczniéj trochę wpatruje, czuję jak blednę i dreszcz po mnie przebiega...
Nie! nie! zwierzyć się nie mogę nikomu, nikomu przyznać — dla niéj, dla siebie... muszę uchodzić za umarłego i trupem chodzić po świecie...