Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po oddaleniu się jego żona padła znużona i zbolała na krzesło, ręką zasłoniła sobie oczy i zadumała się głęboko.
Klarcia już była sobie posłała łóżeczko; — poziewało biedne dziewczę i wolnemi kroczkami, aby nie nastraszyć matuni, zbliżyło się do niéj.
Uklękło przy jéj kolanach, złożyło ręce jak do modlitwy, i cicho szeptać już zaczęło. Dopiero głos ten dziecięcy, ukochany, zdołał z marzeń i zadumy wywieść biedną kobietę. Podniosła głowę, otarła oczy, schyliła się nad Klarcią, zdała z nią razem powtarzać modlitwę, a po skończeniu jéj, wskazując na obraz u ściany, okryty krepą — przypomniała Anioł Pański za duszę ojca.
Klarcia, mając go odmawiać, zwróciła się główką ku obrazowi i przez cały ciąg modlitwy ocząt już z niego nie spuściła.
Uściskały się potem w milczeniu, i dziecię, według zwyczaju, odejść miało do łóżeczka, lecz nowy uścisk macierzyński przykuł je do objęć matki.
Uśmiechnęła się smutnie.
— Proszęż mamci, odezwało się dziecię głos zniżając — czy mama to uważa jak dziś ten nieboszczyk tatko na obrazku gdyby żywy, zdaje się ruszać oczyma i ustami, aż strach, tylko co nie przemówi...