Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Udało się jednak Jakóbowi zmusić pana i do pożywienia się i do spoczynku, ale nazajutrz oba iść mieli na cmentarz. Karol zasnął snem kamiennym. Stary pozostał na straży.
Noc nadeszła chmurna i obłoczysta, z wiatrem chłodnym.... Księżyc się osłonił, deszcz pruszyć zaczął, tylko uparte słowiki śpiewały ciągle...
Nadedniem zasnął i modlący się Jakób. Obudził się gdy już przebijające ranne wyziewy i opary słońce zajaśniało na wschodzie i promień jego wpadł do sypialni przez niedomkniętą okiennicę.
Na palcach zbliżył się do łóżka... Oddechu słychać nie było... twarz wydała mu się trupioblada; zwolna przyłożył rękę do czoła — zastygłe było i jak marmur zimne... Przez usta otwarte wiał chłód śmierci...
Karol nie żył.
Jakób przy łóżku kląkł na modlitwę, schylił głowę — i tak ich obu późniéj znalazła martwych przychodząca ochmistrzyni, gdy do wieczora nie dali znaku życia.
Popłoch zrobił się straszny we dworze, a w parę dni potem Bolesław ciało przyjaciela i starego sługi złożył na cmentarzu obok zwłok téj, za którą tęsknota zabiła wygnańca...

KONIEC.