Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pokojem w duszy jednak, nie czując się bezpiecznym, myśląc o sposobie wyrwania się ztąd, pojechał po południu do powiatowego miasteczka.
Petrowicz, który nigdy mu nie powiedział wyraźnie, że wiedział kto był, i tym razem najśmieszniéj w świecie udawać począł, iż go ma za Ciesielskiego tylko. W téj ostrożności prawnika, który około prawdy krążył, obawiając się jéj poruszyć, aby na wszelki wypadek, gdyby coś zaszło, miał jakiś środek tłumaczenia się — było coś tak dziwacznego i niezrozumiałego, że Karoł starego posądził o zdziecinnienie.
Zaledwie mu począł dziękować, gdy Petrowicz syknął i przerwał:
— Ale za co tu dziękować? Ja pana znam jako Ciesielskiego i dyrygującego troskliwie wychowaniem sieroty. Z tego tytułu staruszek, wraz z państwem Bolesławowstwem, chce mu poruczyć opiekę nad wnuczką. Nie żadna to łaska, ale ciężar i obowiązek...
Jutro rano jedziemy do Przyrowa, bo staruszek bardzo źle, z testamentem spieszyć trzeba... Chory jest i niecierpliwi się.
Otwarciéj wcale z sobą nie dawał mówić Pe-