Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał się zwracać uwagi, choć głową pokręcał. Nie mówił nic.
Wzrok jego tylko dziwnie napastliwie tkwił w méj twarzy...
Gdyśmy skończyli rachunek, siadł pisać pokwitowanie, spytawszy o moje imię, imię ojca, tytuł i t. p. Przyłożył pieczątkę... i podając mi papier, dodał cicho:
— Mało to jest, bo co dziś z tysiącem rubli począć można. Dawniéj była to suma znaczna, a z jakiemi sześcią tysiącami złotych brały się niezgorsze posesye — a dziś!!
Ramionami poruszył.
— Powiem panu jednak — kończył — że doprawdy lepiéj może na wsi gospodarzyć, choćby i niebardzo szczęśliwie, niż tu w téj mieścinie siedzieć, u żyda... i tak... tego...
Masz pan słuszność — lepiéj na wieś... lepiéj na wieś...
Nagle zdawał się zmieniać przekonanie.
— Ja może małą dzierżawkę napytam, niedaleko — rzekł po namyśle — a nie na gościńcu, na ustroniu... Pan dosyć nażyłeś się z ludźmi i napatrzyłeś ich, pewnie tęsknić nie będziesz za nimi. W kąciku, spokojnie, najlepiéj, najlepiéj...