Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

można się już było zawracać. Pocieszało go to, że panna Róża, wedle jego obrachunku, musiała mieć najmniéj sto tysięcy złotych, i — co sam na swe oczy widział — przepyszną, długiemi latami zbieraną wyprawę.
Nad ranem więc (spać się profesorowi nie chciało wcale) wrócił do swego pokoju, przeciągnął się, zrzucił frak, i siadłszy na łóżku dumał.
Głowa, z któréj zdjął peruczkę, pokryta szlafmycą wątpliwéj białości, w zwierciadełku, które stało naprzeciw, wydała mu się samemu wcale dla nowożeńca niewłaściwa... Był blady... mizerniejszy niż kiedy... a rumieńce dawniejsze w postaci sinych plam tylko pozostały.
— Co się stało, odstać się nie może — rzekł w duchu — obawiam się jednak, czy się głupstwo nie stało...
Westchnął...
— Hrabina ją jak dziecko własne kocha, mnie lubi... już nie może być, aby nas wyposażyć nie chciała na nowe gospodarstwo...
Obok w drugim pokoju, w którym mieszkał Żabicki, gorzéj jeszcze bo gospodarza w domu nie było. Pod wrażeniem téj nocy, w któréj ciągle około Stasi się kręcił i rozmarzył, Żabicki poszedł w pole się wytrzeźwiać...
Ciekawy sąsiad zajrzał do jego izdebki i nieznalazłszy go, głową pokiwał.