Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wdzięczności, odwodząc na bok Zdzisia, który oczyma zwrócił się jeszcze do Stasi. Wejrzenia ich się spotkały i uśmiechnęły sobie... Matka to spostrzegła i serce jéj uderzyło...
Szczęściem muzyka zaczynała grać znowu, a baronównę wprowadzała panna Hela. Zamówił ją był Zdziś i podbiegł ku niéj co żywiéj...
Dziewczę całe zajęte sobą, ledwie go spostrzegło. Stasia chciała znowu opanować Żabickiego, ale ten się jéj skrył tak daleko, że go wyszukać nie mogła. Miała do wyboru cały szereg tancerzy ubiegających się o jéj... piękną rączkę...
Salon powoli się wypróżniał. Śliczna noc po burzy i oświecony park wywabiały gości na świeże powietrze. Pozostały tylko tańcujące pary, hrabina czuwająca nad synem, baron zdala przypatrujący się córce i kilka matek na straży swych dzieci.
Sama grzeczność nakazywała hrabinie Julii przybliżyć się do barona Mangolda, z którym mało kto mówił oprócz prezesa. Mangold bowiem pół słowami odpowiadał i nie rad się mieszał w towarzystwo, które za godne swego majestatu nie uznawał.
— Jest to dzień radosny razem i pełen smutku dla mnie, szepnęła hrabina Julia. Mój syn będzie musiał wyjechać, zostanę sama...
— A tak do uniwersytetu! naturalnie — odchrząkując rzekł baron — radziłbym wiedeński... Obeznanie się ze światem... przetarcie... tak — to