Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/761

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dla takich pań, które ani kochać już nie potrafią, ani być kochanemi nie mogą...
— A! to okropne! — przerwała zrywając się Stasia i podbiegając ku niemu... Sztuka! panowie to nazywacie sztuką!... to Baal, któremu ludzi trzeba na ofiary... Grać miłość — to świętokradztwo... upijać się zemstą na zimno, to fałsz — mówić czego się nie czuje...
— Przepraszam panią — oparł się Zdziś — potrzeba czuć i zmusić się do prawdziwego czucia — w tém leży zadanie sztuki...
— Nie jesteście więc już ludźmi... bo zużywacie się na role... Możeż serce, co się upaja fałszem, bić kiedy na prawdę?
— Tém lepiéj pani! niech bije dla złudzeń... nigdy dla rzeczywistości, niech z różem i bielidłem schodzi z twarzy rumieniec, bladość, a z serca uczucie... reszta życia staje się obojętną... i człowiek — szczęśliwym...
— Hrabia to szczęściem nazywasz?
— Pani, hrabia umarł! — powtórzył Zdziś głośno — przed panią stoi Edgar Szmata, biedny artysta... którym pogardzasz...
— Nad którym się lituję...
— I którego z tego upadku wydźwignąć musimy! — dodał kapitan... Dosyć tych wszystkich niedorzeczności — dosyć... panie Zdzisławie... Mówmy o Suszy...