pieszczonych innego być może? tylko przyjmak do dziewki... hę? hę?
— Drgnął jak biczem uderzony Zdzisław i stanął, twarzą się obrócił do garbatego.
— Zniszczyć i wywrócić, obalić rodzinę i leżącemu nieprzyjacielowi, bezbronnemu się urągać, to was godne? — odparł głosem przerywanym Zdzisław.
Garbaty zmierzył go oczyma...
— Jestem głową rodziny, choćbym nie chciał — począł z gniewem — mam prawo się upomnieć, co robicie...
— Między mną a wami nie ma żadnego węzła... odparł chrabia — oprócz pogardy z mojéj strony, a nienawiści z waszéj...
Idźcie swoją drogą i zostawcie mnie losowi memu...
Zdzisław się ruszył.
— Harda dusza w ubogiém ciele! — zaśmiał się garbaty. — Kiedyś taki, idź pracuj na chleb, a nie frymarcz sobą... rozumiesz!...
Hrabia nie odpowiedział...
— Próżniaki, gniłki! — wołał garbaty, aż słychać go było zdala po polu — wszystko to takie, próżne, nadęte, a do niczego... głowę do góry nosi, a po kolana w błoto lezie... Nie ma ci co robić, tylko się związać z Mangoldami... będziesz miał kawałek chleba... bo zarobić nań... nie potrafisz... hę? hę?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/734
Wygląd
Ta strona została skorygowana.