Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/728

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

A najlepsza w świecie kobieta! dodał profesor dla uspokojenia sumienia.
Wielka radość była we dworku, gdy się Zdzisław tam pokazał... Pani Wilelmska rozpłakała się nawet, spojrzawszy na konwalescenta, przypominając sobie tego chłopaka, któremu niegdyś zawijała włoski jasne i zapinała krezki pod szyją. Dziś to był osmutniały człowiek, który zaledwie żyć począł i nie miał już ani sił, ani smaku do życia...
Jako dawna opiekunka, profesorowa wypytywała o wszystko troskliwie, dawała rady, a gdy mąż odszedł, zostawszy sam na sam, dotknęła przedmiotu, który najmocniéj na sercu jéj leżał.
— Zdrowie powróci, Bóg da — poczęła — trzeba myśleć o przyszłości... Wszak pan Zdzisław miał zawsze słabostkę do Elsy... o! proszę się tego nie wypierać... jam to dobrze widziała... Ona biedaczka, słyszę, ucierpiała — wy także... może jesteście dla siebie przeznaczeni... ksiądz kanonik ręczy, że baron jak najlepiéj jest usposobiony... I to ja wiem — szepnęła ciszéj — że kochanego hrabiego gdzieindziéj ciągną też...
— Mnie? — zapytał Zdzisław — gdzie?
— A kapitan? a Stasia?
— Nigdym nic oprócz życzliwości w nich nie widział... pewien jestem, że myśli téj nie mają...
— No — no! wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi — mówiła profesorowa. — Oni mogą odradzać... ale