Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/688

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nikogo!... I oni, i ja!! Tak Bóg chciał... Wszyscy razem na pohybel!!
Kozak westchnął.
— Za coż wy?
— Za co?... mruknął Sebastyan — bom i ja nie lepszy był... Czytałem w piśmie ząb za ząb... oko za oko, a nie słuchałem Chrystusa co kazał policzek nastawić... Szedłem przebojem nie pokorą... Szatan wziął serce jak swoje...
Tyle tego...
— Batku... ty nie winien...
— Milcz, stary... wszyscy grzeszni — jam grzesznik... Kara boża nad wszystkimi...
Hrusza stał w progu długo, rzucał słowem kiedyniekiedy, lecz garbus mu już nie odpowiadał... i wyszedł w końcu wzdychając...
W Wólce Stasia biedna płakała... ojca nie było, pozostała sama, z myślami strasznemi, osmucona, niespokojna — niewiele wiedząc, domyślając się tylko... i żałując wszystkich... Lecz na oczach jéj stał Zdzisław chory, o którego ani się dowiedzieć nie mogła, ani pytać nie śmiała...
W garderobie, na folwarku, od ludzi z Suszy wiedziano wszystko i rozpowiadano, lecz nikt nie śmiał przyjść z tém do panienki... obawiano się kapitana... Tak cały dzień w niepewności spędziła biedna, przechodząc od okna do okna, czekając na ojca, trwożąc się każdym szelestem... Przemogła w końcu ciekawość i niepokój, przesunęła się do