Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/646

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strącony pod kuchnię, wesołą twarzą przeznaczenie swe znosił. Ludek i groom jęli się natychmiast tłomoków, a Alf pozostał na nowém mieszkaniu, aby się w niém rozpatrzyć...
Zdzisław choć na chwilę znalazł się sam na sam z żoną. Siedli oboje w ganku zadumani...
— Cóż zrobiłeś z Alfem? — zapytała Herminia...
— Musiałem pisarza wyrzucić: źle mu będzie, lecz nie widzę sposobu gdzieindziej go umieścić. Przyznam się, dodał cicho oglądając się, że gdyby mu źle i ciasno było i gdyby z tego powodu opuścił Suszę, nie bardzobym się gniewał za to...
— A! ja także! westchnęła żona — ale trochę mieć trzeba litości nad nim. On tak do ciebie jest przywiązany.
— Miniu! ale czyż do mnie?! — rzekł Zdzisław z uśmiechem gorzkim. Przyjaźń nasza żółcią zaszła i dawno w inne jakieś zamieniła się uczucie, którego ja nie rozumiem... a miłość — trwa.
— Śni ci się! szepnęła Herminia.
— Radbym, żeby to sen był tylko, bo mnie to niewypowiedzianie męczy. Przez cały ciąg podróży byłem na torturach... Nie kryje się Alf wcale ze swą namiętnością...
— Ale cóż ja jestem temu winna? zapytała żona.
— Ty? nic a nic! któżby cię obwiniał? zawo-