Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/597

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

najdowała je, nie opuszczała go na chwilę... Zdzisław dziękował i rozczulał się — w tém myśl, jak piorun spadała nań i truła drogo okupioną chwilę zapomnienia...
W parę dni po pierwszym tym liście, nadszedł drugi. Herminia sama była w domu, gdy go przyniesiono. Na kopercie poznała rękę Alfa... Wiedziała, że to będzie nową dodaną do ognia oliwą — zawahała się, czy go oddać miała, pragnęła przeczytać — nie ośmieliła się złamać pieczęci. Pytała sama siebie, czy miała do tego prawo? czy wielka miłość ją wytłómaczy? i odsunęła wreszcie kuszące pismo, nie chcąc go dotknąć...
Sama myśl naruszenia tajemnicy twarz jéj okryła rumieńcem...
Wstrzymać go nawet nie śmiała... ale zdało się jéj, że oddając mu sama, nie odchodząc od niego przy czytaniu, wrażenie przynajmniéj osłabić potrafi. Mężna jéj dusza pragnęła téż w Zdzisławie widzieć więcéj energii i spokoju.
Dobrawszy więc chwilę, zbliżyła się do niego, trzymając list ten w ręku.
— Zdzisiu, rzekła — jest od Alfa wiadomość — proszę cię — mężnie odczytaj... Jeśli w tém wszystkiém wina jest czyja, moja tylko... Na mnie powinna ciężyć odpowiedzialność za wszystko — kochałam ciebie, gdyś ty nie myślał o mnie... przebacz mi to, co cierpisz dla mnie...