Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/578

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

posłał po lekarza, a sam wbiegł blady do Zdzisia, z załamanemi rękami...
— Zdziś! duszo moja! ratuj... Matka chora... list z Mińska... my musimy tam jechać — od tego cały byt nasz zagrożony zależy... Ona podróży téj wytrzymać nie może...
Nie śmiał powiedziéć prawdy całéj — lecz Zdzisław łatwo się jéj mógł domyślić. Jechać należało koniecznie... Alf truchlał na myśl pozostawienia Herminii ze Zdzisławem... Wprawdzie zazdrość jego teraz, gdy największe do niéj mógł mieć pobudki, znacznie się była złagodziła — lecz obawa rozbudzała ją na nowo...
Zdzisław musiał biedz do choréj... Dla uspokojenia jéj udało mu się wynaleźć środek, który zdawał się wszystkich zadawalać. „Jedziemy razem do Berlina — rzekł. Herminia zabawi przy ojcu... Ja... ja... muszę zajrzeć w moje okolice. Nie dam więc Alfowi powodu do zazdrości...
W istocie myśl ta przyjętą została z uniesieniem; a że Herminii przy naradzie nie było, polecono hrabiemu, aby z nią o tém pomówił...
— Idź do niéj — odezwała się pani Robert’owa...
W ciągu tych kilku miesięcy, w jednym mieszkając domu, Zdzisław nigdy nogą progu pokoju Herminii nie przestąpił. Pierwszy raz miał do jéj drzwi zapukać... Alf pozostał przy matce... Zmieszany zbliżył się... Lekkie trącenie we drzwi, wywołało głos mu znany.,. Otworzył zwolna... Her-