Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Maleńkiego wzrostu panieneczka, którą prowadził pod rękę słuszny mężczyzna, była drobniutka, leciuchna, miała w sobie coś motylka i sylfidy. Na pierwszy rzut oka widać w niéj było pieszczone dziecię, śmiejące się do życia, bo mu się życie śmiało. Główka z rysy bardzo regularnemi dziwnéj piękności, okryta cała bujnym ciemnym włosem, odrzucona nieco na ramiona, czarnemi żywemi oczyma strzelała do koła, usteczka malinowe, drobne uśmiechały się weselem... Cała postać kształtna z drobnemi rączkami i nóżkami, coś jakby porcelanowa figurka, którą artysta w szczęśliwéj wymodelował chwili, zdawała się stworzoną do postawienia na półce, na ołtarzyku i do przypatrywania się znawcom. Piękniejszéj a wdzięczniejszéj wymarzyć było trudno. Mało było może wyrazu w oczkach już iskrami sypiących, za mało serca w ustach, ale téż dusza i serce spały jeszcze zapewne w tym pączku.
Wchodziła pewna uwielbień i szczęśliwa niemi, jakby artystka przez dyrektora wyprowadzana na scenę.
Sukienka biała koronkowa na jedwabnéj różowéj, osypana pączkami róży mchowéj, pączki we włosach, składały cały strój... Czarne tylko włosy kilka razy były ujęte i przeplecione sznurem brylantów, które z różami i pączkami młodego dziewczęcia nie zupełnie się godziły. Biały wachlarzyk z kości słoniowéj, jak koronka rzeźbiony, i koron-