Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i przyprowadziła (za co się jéj przez całą drogę odgrażał, dopóki nie wymógł, iż nie powie, gdzie go odkryła), — Wilelmski siedział milczący i drzemiący, Żabicki zadumany, Zdziś smutny, a profesorowa gniewna.
Około dziesiątéj pożegnali się, a Wilelmski przez czułość wielką, podjął się Żabickiego i hrabiego odprowadzić do Lejby... Szło mu o to, ażeby odchodzących z wątpliwemi wrażeniami gości przekonać o istocie swojego szczęścia małżeńskiego...
— Kochana Różyczka, szeptał śmiejąc się, trochę dziś była w złym humorze... państwo uważali... Ja mam taki system, że gdy ją widzę nieswoją, udaję, że tego nie rozumiem, daję się wysapać i milczę... Od kobiety niepodobna wymagać, aby zawsze humor miała jednaki; ulegają różnym wpływom klimatu i pory... to rzecz wiadoma, ale nie mniéj... to kobieta wyższa... to niepospolita niewiasta... a ja Panu Bogu dziękuję, że mi ją dał za towarzyszkę żywota...
Weszli do Lejby, gdzie profesor przypomniał sobie, iż na gorąco nie ma nic nad kieliszek wódki. Nikt mu się nie sprzeciwiał. Wódka się znalazła, ale pokój dla hrabiego i Żabickiego był zajęty. Gospodarz się tłómaczył, iż jakieś wielkie państwo zajechało pocztą, że była pani, i że on z pewnością wiedział, iż hrabiaby sam odstąpił lepszéj izby dla niéj.