Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyszłą narzeczoną przyjaciela, i przez jakąś obojętność szczególną, która w tak młodym człowieku zdawała się niezrozumiałą. Jakkolwiek ostygły jednak, choć mu na myśl nie przyszło nigdy mówić o żadném uczuciu, w swojém imieniu, Zdziś miewał chwile, w których go wejrzenie tych ślicznych oczu czarnych elektryzowało, a poetyczna mowa poruszała do głębi.
Nie obcując prawie z innemi kobietami, oprócz codziennie widywanéj pani Bobert’owéj, któréj rozmowa wesoła była, dowcipna, ale nie budząca uczuć żadnych, nad bardzo pospolite i prozaiczne, Zdziś mimowoli odżywał, odmłodzonym się czuł, rozpoetyzowanym zbliżeniem do Herminii.
Nie umiał sobie wytłómaczyć jéj uczucia dla Alfa... było to bierne jakoby przysłuchywanie się miłości, coś jak litość dla niéj, niby rozbudzona ciekawość tylko. Alf nie wywoływał na twarz jéj rumieńca, ani jéj nabawiał niepokoju. Przyjmowała go uśmiechem, odprawiała poufałém głowy skinieniem, dawała mu pamiątki, których był żądny, kwiatki z bukietu... rękawiczki, które chwytał i na piersiach nosił, ale od niego przyjmując coś nawzajem, najczęściéj gdzieś w kąciku zapominała. Piękna bardzo twarzyczka Alfa, jego postać zręczna nie ściągały jéj oczu wcale...
Gdy Zdzisław odchodził od niéj, często długo z dala mu się przypatrywała... jakby ją żywiéj daleko od Alfa zajmował... Z nim poufale rozbierali