Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwycił za kapelusz, wychodząc z nim razem... Zaledwie się ze wschodów spuścili, gdy Alf począł gorąco:
— Mój drogi Zdziś — jestem najnieszczęśliwszym z ludzi z tym profesorem... Herminia — nie wiem, ale nie zdaje się być przynajmniéj niechętną dla mnie... ale stary! Wyobraź sobie, że przez Roszka mi kazał powiedzieć, iż takie zbytnie zalecanki są nieprzyzwoite i Pannę kompromitować mogą. Jestem oburzony... Gdybym mógł, nogaby tam moja nie postała... ale jakże się wyrzec jéj wejrzenia, jéj oddechu... jéj słowa?... Umarłbym...
Nieszczęśliwy Alf z całą gwałtownością zepsutego dziecka, rozpaczał i ręce łamał. Zdzisław jak mógł pocieszał, tłómacząc, że przestrogi ojca troskliwego za złe mu brać nie było można...
Udało się w końcu przyjacielowi ukoić rozpacz i przekonać Alfa, iż nie miał powodu narzekać... W istocie panna Herminia wcale nań mile i sympatycznie patrzała, a gdyby dla niéj i pocierpieć przyszło, i znieść nieco fantazyi profesora, wszakże godna była tego.
Alf zmusił mimo spóźnionéj pory Zdzisława, aby wstąpił do niego. Nie było prawdopodobieństwa, ażeby o téj porze panią Robert’ową zastać mieli w pokojach, zwłaszcza że się na ból głowy uskarżała. Stało się inaczéj: piękna pani wprawdzie w negliżu, ale bardzo strojnym i uwydatniającym