Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tu nastąpiła przerwa w rozmowie, bo przyniesiono ananasy, którym miejsce honorowe nie kto inny mógł wyznaczyć tylko panna Róża. Obróciła je nawet własnoręcznie tak, aby się lepiéj i pokaźniéj wydawały.
— Jutro to dopiero napłynie nam gości — odezwał się profesor — bo hrabina z niewyczerpaną dobrocią swą, nawet najdrobniejszą szlachtę pozapraszała! Porowscy przybiegali aż sami do ogrodu, aby się rozpytać, co się tu święci i jak się mają ubrać na jutro.
— I panna Stanisława była? spytała Róża.
— A jakże! przyleciała jak ptaszek, zaszczebiotała i odleciała... śmiejąc się zawołał profesor. Wystroi się pewnie w co dom ma najlepszego.
— Biedne dziecko! szepnęła panna Paklewska poprawiając ciastka... mnie się zdaje, że jéj nasz Zdziś główkę zawrócił, a temubym się nie dziwowała, bo wszystkie panny szaleć za nim muszą.
— Byle tylko on zawcześnie za niemi nie szalał — rzekł po cichu profesor, kładąc palec na ustach.
— E! nie trzeba bo być znowu takim rygorystą... odparła Paklewska: — hrabina jest tego zdania, iż lepiéj żeby się kochał i romansował, niżby miał jak inna młodzież się zepsuć...
— Zdaje mi się nawet, że z tego pozwolenia skorzystał nasz Zdziś, i że się opętanie kocha!