Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Majak, już wiem... Otóż kto do tych lat był pieszczoném dziecięciem w kolebce szczęścia i dostatku, ten nie wiem czy potrafi naturę zmienić i nawyknienia.
— Panie — wybuchnął niemal obrażony Zdzisław, stojąc przed nim — właśnie za zadanie sobie stawię stać się nowym człowiekiem... i jak mówiłem... sobie samemu zawdzięczać przyszłość... Czuje w sobie siłę!
Od stóp do głowy w milczeniu zmierzył go oczyma Majak, popił herbatą, pokiwał głową i nic już nie mówił.
Nastąpiła cisza. Zdzisław był mocno jakoś podrażniony, przysiadł się więc do pana Sylwestra.
— Pan mnie sądzisz niezdolnym? mruknął, patrząc mu w oczy ogniście.
Sylwester rękę swą ogromną położył na jego delikatnych paluszkach białych.
— Cóżeś pan winien, odezwał się łagodniéj, że wam natura i wychowanie nie dały takiéj łapy niedźwiedziéj jak moja? Dziś gdybyś się pan wziął nawet do gimnastyki, ręki takiéj nie wyrobisz sobie... W téj ręce jest dwóchsetletnia przeszłość, rodziców życie, miliony, któreście mieli... Nie w waszéj mócy ją zmienić... Jesteście słabą istotą za grzechy ojców...
Zdziś brwi namarszczył.
— Przepraszam pana! zawołał, moje drobne palce mogą nabrać siły i zręczności, którą podo-