Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spotkanie się z Żabickim nie zdziwiło go bynajmniéj, spodziewał się poniekąd — zmieszał się jednak, a ten po cichu mu do ucha szepnął, żeby się natychmiast ubrał zszedł na dół na kawę, gdyż muszą się poufnie i bez świadków rozmówić o bardzo ważnym interesie.
Jadę wprost z Samoborów — dodał Żabicki, — zaszły tam wypadki niespodziane...
Profesor, któremu na myśl już nawet przyszło, czy go panna Róża nie zdradziła, porwał się co najprędzéj ubierać. Zdzisław spał jeszcze...
Zeszli po cichu na dół — Wilelmski blady, chciwie pożerał oczyma przybyłego.
— Mów, na miły Bóg — nie trzymaj mnie w niepewności — co się tam stało?
— Samoborscy wielki swój proces odwieczny na głowę przegrali. Samobory zajęte... familia zrujnowana... hrabina w łóżku chora i nieprzytomna. Zdzisław musi powracać natychmiast...
Profesor stał osłupiały... słowa długo przemówić nie mógł.
— Piorun z jasnego nieba czy co! wyjąknął wreszcie... Waćpan nie przesadzasz...
— Jadę ztamtąd mam list od prezesa...
— Ale coś im się zostanie! podchwycił profesor.
— Tak dalece nic, że ruchomości zasekwestrowano do ostatniéj łyżki... Mają do czynienia z człowiekiem tak dzikim, tak zimnym i złym, iż podo-