Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świeży, ani nadto stary, domyślać się było łatwo peruki, pragnacéj uchodzić za prawdziwe włosy.
Z każdéj twarzy mniéj więcéj czyta się przeszłość człowieka, tak jak na ruinach widać ślady pożaru, co je zniszczył, lub powolnego opuszczenia co je dało zjeść mchom i porostom. Na licu jeszcze świeżém, dobrze wykarmioném idącego jegomości, znać tylko było wielką dbałość o szacowne zdrowie, pamięć na siebie i praktyczne pojęcie żywota, umiejące usuną jego zbyt ciężkie brzemiona.
— Nie uwierzysz mój drogi profesorze — melodyjnym, pełnym słodyczy głosem mówiła kobiéta — jak ja jestem dziś szczęśliwa! jak dziękuję Bogu, że mi dał dożyć dnia tego — jak wam, coście mnie wspomagali w tém zadaniu nad kobiece siły, jestem serdecznie wdzięczna!...
Nieustanna ogarniała mnie trwoga... aby Zdziś sierotą nie został, nim dojrzeje i wyjdzie na człowieka, nim wychowanie jego będzie skończone. Dziś je uważam za dopełnione, dzięki staraniom waszym... Zostaje uniwersytet... ale to już pierwszy początek samoistnego życia — nie prawdaż? Zdziś jest uzbrojony i przygotowany do niego.
Mężczyzna słuchał przegięty i pochylony z uszanowaniem. Twarz jego wyrażała zgodę zupełną, uśmiechała się, wdzięczyła dworacko.
— Pani hrabino dobrodziejko — rzekł głosem, który usiłował być miłym, a był rażąco suchym