Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zdaje mi się — rzekł chłodno — że tu zachodzić musi jakaś omyłka. Ja jestem człowiek bardzo pospolity i z ideami wielkiemi nie mam wcale do czynienia... więc...
— Przepraszam pana dobrodzieja — podchwycił rycerz — bardzo przepraszam, nie ma omyłki żadnej — pozwoli pan kilka słóweczek, to się zaraz wyjaśni... Wielkie idee potrzebują rozmaitych sił, aby się urzeczywistnić i wcielić mogły... Tu idzie o zbawienie ojczyzny.
Rżewski zbladł.
— Darujesz mi pan, rzekł, ale ja się nie czuję powołanym do tak wielkiego dzieła...
— Ale pan się przyczynić możesz do spełnienia go — dodał przybyły z rosnącym zapałem. Niech się pan nie trwoży, nie idzie tu o żadne ofiary osobiste. Pan dobrodziej podobno jest w pokrewieństwie, czy też w stosunkach z czcigodnym patryarchą naszym, panem Modestem Słomińskim?
— Ja! ja! podchwycił Rżewski — pokrewieństwo to ogranicza się tem, że mój tłumok stał przez pięć minut obok walizy pana Słomińskiego... a znajomość datuje od wczora.
— Jednakże — odparł rycerz jeszcze nie zniechęcony odporem — masz pan dobr. choć przystęp do niego. Tu idzie tylko o to, aby ten znakomity mąż i gorący patryota, chciał przeczytać mój projekt zbawienia ojczyzny. Poszlibyśmy z nim ręka w rękę.
— Darujesz mi pan — zawołał Rżewski cofając się — nie mogę mu być w niczem pomocnym — w niczem.
Rycerz się nieco zakłopotał.
— Raczże pan dobrodziej wysłuchać — mówię tu w imieniu tego co nam wszystkim jest najdroższem — w imie kraju. Mam nieochybny sposób wyzwolenia go i przywrócenia mu dawnej świetności.
To mówiąc przybyły ujął, nie pytając o pozwolenie, za krzesło i począł z kieszeni surduta dobywać