Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słomiński pokiwał tylko głową i szepnął:
— Nie gadajże — zmiłuj się — szpiegów wszędzie pełno. Cicho.
I schował się w kąt wagonu. W istocie Paschalski podchodził już, jakby chciał podsłuchiwać. Hrabia nie oddalił się od drzwiczek, zajrzał ku pannie Anieli.
— Jakże pani — zdrowie?
— Dziękuję hrabiemu, — jam zawsze zdrowa.
— Podróż pani nie męczy.
— O! bynajmniej.
Ciekawe oko puścił hrabia w głąb wagonu, dostrzegł w nim widać Rżewskiego, którego osobiście nie znał i to go od przedłużania rozmowy wstrzymało.
— Panie Modeście — rzekł na odchodnem po cichu schylając się do starego — przesiądź się ze mną do pierwszej klassy. W cenie mała różnica, będzie państwu wygodniej. Ja za konduktora ręczę że samych nas zostawi.
Aniela tylko spojrzała na ojca jakby się lękała przyzwolenia, a Słomiński zrozumiawszy córkę, podziękował.
— Dobrze nam i tu — rzekł — zostaniemy.
Jeszcze miał wychyloną głowę, gdy przechodzący młody mężczyzna usłyszał głos jego i skłonił mu się.
Hrabia przywitał go dosyć zimno.
— Patrzajże — szepnął — i ten do Wiednia, ani chybi już coś knują.
— Tst! zlituj się! szpiegi, żywo przerwał Słomiński — jesteś nieostrożny.
— Bo niemam nic do zatajenia — odparł Hrabia — mógłbym się spowiadać na Rynku... Co mi tam!
Mężczyzna, który w tej chwili pominął hrabiego, a którego Paschalski za rękę pochwycił i witał śmiejąc się głośno — był słuszny, przystojny, śmiałego wyrazu twarzy, ale rysów dosyć pospolitych. Energia tylko biła z tego oblicza wyciosanego grubo ręką na-