Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Nad modrym Dunajem.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

li. A! patryota!... powiadam ci... nigdy się nawet niespodziewałem...
— Patryota? to coś nowego? — wtrącił August — doprawdy?
— Taił się z tem zawsze, bojaźliwy jest trochę, ale Polak — powiadam ci — jak lepszy być nie może...
— Proszę! — rzekł gość. — W istocie cieszy mnie to bardzo, iż wy mu przyznajecie...
— Ręczę za niego, hetmańskiem słowem — dodał Modest, ręką się uderzając po piersiach.
— Proszę! — powtórzył pan August... — ale jakże to mu nagle przyszło!
— Nagle! nie — tylko się z tem taił, powiadam ci... począł cicho gospodarz... Teraz inne czasy nastały, policyi sekretnej rządy ustały, mamy trochę więcej swobody... to też Eustachy się nie waha, nawet wystąpić niemal publicznie. Mamy tu ze znakomitszymi patryotami odbyć konferencyę w sprawach krajowych; ale to między nami.
Pan Modest się obejrzał bojaźliwie. Strach mu było córki.
— Konferencyę? kiedyż to? — zapytał niby obojętnie August.
— Po-ju-trze — wieczór...
— Gdzie? u pana Eustachego?
Stary głową skinął potakująco. — Tego tylko potrzebował się dowiedzieć pan August... reszta rozmowy już mu była obojętną...
Wrócili wkrótce do towarzystwa, stryj skinął na synowca, któremu się bardzo wychodzić nie chciało, i około dziesiątej pożegnali Słomińskich. Dr. Hurko i pannie Anieli i jej ojcu i wszystkim w ogóle zalecał mocno, ażeby się wcześnie udawali na spoczynek. Należało to do jego hygieny klasycznej.
Gdy się to działo na Kärtnerringu, pozostawione rozbitki nieszczęśliwe w Stadt-Frankfurt, hrabia Panter i przebiegły Paschalski śpiewali oba, gorzkie żale.