Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/533

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Klesz widząc że to dobrze działa na przyjaciela, pomagał zręcznie. Rozmowa ciężko się wlokąca w początku, ożywiła się przy herbacie. Ksiądz był rozumny, wymowny, usposobienia i humoru wesołego, a jako duchowny, nawykły do obchodzenia się z cierpieniem i cierpiącemi, umiał nie drażniąc Małdrzyka — zająć go, rozerwać.
Gospodyni też przysiadła się bardzo uprzejmie do p. Floryana i na swój sposób go bawiła, rzucając nań pełne współczucia wejrzenia. Może nawet nadto się wtrącała do pogadanki z prałatem, jakby o gościa swojego była trochę zazdrosną.
Nad wszelkie spodziewanie Klesza wieczór się ten powiódł. Nawet panna Pelagia mniej mu się ekscentryczną wydała i mniej sentymentalną. Życzliwość jej dla Małdrzyka, brała Klesza za serce. Wiele jej za to wybaczał. Po kilkakroć Jordan, lękając się znużenia chorego, dawał mu znaki aby gospodynię pożegnał, lecz ona zawsze umiała temu zapobiedz.
Skorzystała wreszcie z tego, że Klesz się wdał w rozprawę jakąś dłuższą z prałatem, i odciągnęła Małdrzyka nieznacznie, zaczynając się z nim przechadzać po saloniku i cicho wiodąc poufałą gawędkę. Jordan prawie oczom swym nie chciał wierzyć, iż Małdrzyk tak posłusznie się dał kobiecie zawojować — a wcale się nie śpieszył z powrotem do domu.