Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/530

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z tego co mu Micio mówił o nim, bo byli z sobą bardzo dobrze, p. Euzebiego w klubie prawie zawsze zastać było można.
Klesz powędrował tam — i — znalazł go żywą zajętego rozmową z kilku panami z prowincyi przybyłymi, których miał tu wprowadzić w koło swych znajomych. P. Euzebi ledwie sobie Klesza przypomniał. Zapytał co się stało z Miciem — a do rozmowy dłuższej nie zdawał się mieć ochoty, bo pilno mu było i ciągle na zegarek spoglądał.
Jordan zmuszając się do wesołości, do pochlebstwa niemal, wciągnął go w pogawędkę, poskarżył się na utrapienie, jakie miał z biednym przyjacielem i — niby nawiasowo, nadmienił o spotkaniu z p. Pelagią na cmentarzu.
Spytał go — czy ją znał, i ktoby była?
— Ah! proszę pana łaskawego — odparł śmiejąc się Euzebi — któż jej nie zna, tego starego malowanego grata, który się koniecznie chce wydać za mąż? Gdzie jej tu nie ma! Potrafi się wcisnąć wszędzie, choć się z niej śmieją... Z czasów swej młodości zachowała sentymentalność, dziś już niebędącą w modzie...
Zresztą! cóż pan chce? mówią, że ma nawet niezły posążek... a z przeszłości — może burzliwej, wspomnienia są tak mętne... iż... można je ignorować. Nudna, straszliwie nudna baba.