Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tne, które się wsławiły szczodrobliwością swoją, a władze miały nadzwyczaj być sympatycznie usposobione dla tułaczów.
Małdrzyk święcie wierzył, że tak być musiało. Cieszył się też iż obaczy starą stolicę, Kraków, a może — gdyby się powiodło, zbliży się ku miejscom dawnego swojego pobytu — ku Lasocinowi!
Siedziano tak do późnego wieczora. Szląska wstała gdy już dobrze zmierzchło i łkając poczęła się żegnać, i żegnać w najściślejszym znaczeniu tego wyrazu krzyżem świętym na drogę „szczęśliwości“ wedle słów modlitwy błogosławiąc swą Monię, ojca jej; Lasockę.
Krzyżyk jeszcze jakiś otarty o obraz cudowny zawiesiła dziewczęciu na szyi, a w końcu gdy się na łkanie coraz bardziej zbierało, kij swój u drzwi porwawszy, uciekła.
Słomiński napierał się służyć, wyręczać i bawił aż do bram zamknięcia. P. Mieczysław też nadbiegł zdyszany i wielce poruszony pożegnaniami.
Nie mówił o tem że się spotkał z p. Ksawerym, który z przekąsem i prawdziwą satysfakcyą wewnętrzną rozpowiadał już o wypędzeniu Małdrzyków, otwarcie Panu Bogu dziękując, że go od nich uwalniał.
Spadał mu wielki ciężar z głowy, gdyż zawsze się lękał być zmuszonym do jakiejś ofiary.
W mieście o wypadku tym sądzono, jak się