Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/482

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pan pozwoli zatelegrafować do ministra? rzekł drżącym głosem.
— Proszę, do kogo się podoba — odparł zimno prezes — ale nad trzy dni z dzisiejszym, pobytu nie dozwolę, a nie zechcecie mnie panowie zmusić do nieprzyjemnego dla mnie i dla nich użycia... żandarma.
To mówiąc wziął ze stolika papiery i odszedł z niemi ku oknu — posłuchanie było skończone.
Micio wyszedł wprost do telegrafu i w imieniu Małdrzyka wysłał prośbę o pozostanie do ministra, chociaż mało miał nadziei aby ona poskutkować mogła.
Trzeba było postanowić coś, kryć dłużej położenie przed Małdrzykiem, czy całą mu prawdę powiedzieć? Ostatnie zdawało się jedynem możliwym, bo podróż nagła wymagała przygotowania, a trzy dni czasu, ledwie mogły starczyć na nie.
Po twarzy bladej i smutnej poznał p. Floryan, że powoli, opieszałym krokiem wchodzący Micio, nic mu dobrego nie miał zwiastować.
— Cóż przynosisz? — spytał Floryan.
— No, nic dobrego — rzekł Lada. — Wczoraj nie chciałem was martwić przedwcześnie, dziś wracam od prezesa policyi.
Małdrzyk spojrzał nań bledniejąc.
— Jest bez przyczyny, niezrozumiały rozkaz, wyjazdu w przeciągu trzech dni najdalej. Napró-