Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Staruszka musiała być trochę głuchą, ale odpowiedź z ust przeczytała.
Łzy się jej z zaczerwienionych powiek toczyły, mówić nie mogła.
— A ojciec?
— Jest tu — rzekła krótko Lasocka.
Babina się zawahała.
— Mogłabym ja go zobaczyć?
Mówiąc to drżała, jakby zuchwalstwo własne ją przerażało.
Lasocka spojrzała na nią. Monia, która staruszkę wzięła za żebraczkę a dać jej co nie miała, pośpieszyła na górę do ojca.
— Ja, bo — odezwała się nieznajoma — ja miałam niegdyś to szczęście... o! mój Boże (tu płakać zaczęła znowu), być guwernantką przy matce tej małej.
P. Małdrzyk mnie nie zna, ale może słyszał o mnie. Nazywam się Szląska z domu Valorge. Ojciec mój był francuz.
Przerywanych tych zwierzeń słuchała Lasocka, zakłopotana tem, że ta ex-guwernantka, której powierzchowność taki niedostatek zdradzała, będzie potrzebować pomocy. Nie chciała Małdrzyka na przykrą narazić odmowę.
Staruszka jakby to odgadła, poczęła żywiej:
— Moja mościa dobrodziejko, ja, choć ubogo sobie chodzę, przez pokorę chrześciańską, ale ja nic nie potrzebuję. Mam chleba kawałeczek, du-