Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/413

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nowe osobliwości, które przed obojętnemi oczyma Moni, przesuwały się nie zostając w pamięci.
Pierwszych dni, nie było czasu o czemś poważniejszym mówić, a Floryan też rozmowę fraszkami zapełniał. Jordan ciągle rozmyślał nad przyszłością i nad tem jak z położenia trudnego wyjść będą mogli, lecz z Małdrzykiem o tem mówić nie było podobna.
Dnie upływały napróżno, nie zmieniając fałszywego położenia, które, Floryanowi szczególniej, Jordanowi i Lasockiej, przewidującej to o czem nie wiedziała, ciężkiemi były do przeżycia.
Małdrzyk o kuli i kiju już się po pokoju przechadzał, a Monia napraszała się aby mu za kij służyć mogła.
Jednego dnia Jordan w ulicy złapawszy doktora Moulin, zatrzymał go pytaniem:
— Powiedz mi, kochany doktorze, czy z biedy, z konieczności, nasz chory mógłby odbyć już podróż?
— Z biedy zawsze można wieść chorego, choćby w gorszym stanie niż on, ale nie powiem aby to mogło dobrze wpłynąć na przebieg choroby.
Dla czego pan pytasz o to?
— Ot, tak sobie — rzekł Jordan — bo przecie o podróży żadnej nie myślimy, chociaż mnie się