Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z jaką natura oddziaływała w organizmie już napozór starganym i zużytym. Rana goiła się, kości zrastały, siły wracały nadspodziewanie prędko.
Przewidywano już dzień gdy chory, choć o kulach, podnieść się będzie mógł z łóżka. Moulin zawczasu zapowiadał iż długo o kijku chodzić przyjdzie, a noga jedna nazawsze krótszą pozostanie. Lecz tylu sławnych ludzi nakuliwało — dodawał z uśmiechem, przywodząc lorda Byrona i Talleyranda! Był to specyficznie francuzki sposób pocieszania.
Małdrzykowi nigdy tak pilno nie było módz wstać jak teraz gdy się córki spodziewał. Niecierpiliwił się, błagał, prosił. Doktór od dnia do dnia odkładał.
Perron krzątała się jak zawsze, może nawet z podwójną czułością, lecz Jordan, badający każdy jej ruch, postawę, słowo, każdą marszczkę na czole — nagle spostrzegł iż coś zajść musiało, czy między Małdrzykiem a nią, czy osobiście ją dotykającego. Jakaś okoliczność tajemnicza, niezrozumiała, zasępiła jej czoło, wprawiła ją w rodzaj niecierpliwego rozdrażnienia.
Bliżej się przypatrując temu Jordan przekonał się, że — ta przykrość, której doznała pani Perron nie była w związku z jej stosunkami z Małdrzykiem. Musiała jednak być nadzwyczaj wielkiej wagi, gdyż (mimo umywania) Klesz poznał po o-