Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Klesz patrzał mu w oczy milczący.
— Ty, także? — wybąknął zdziwiony i zasmucony.
Oba zniżyli głos, jakby się lękali być podsłuchanymi.
— Mnie się zdawało że tyś się powinien był tego domyśleć. Mam obowiązki dla tej kobiety, dała mi dowody przywiązania, które przez lat kilka wytrwało, mimo, żem ja nie zawsze zasługiwał na nie. Jakże inaczej spłacić jej dług wdzięczności?
Nastąpiła długa przerwa milcząca, Jordan zwijał w ręku kawałek papieru i rozkręcał go naprzemiany. Florek westchnął.
— Nie należy to do mnie — odezwał się Jordan — sprzeciwiać ci się, ani odciągać od tego co uznajesz obowiązkiem; lecz jest jedna okoliczność, na którą powinienem zwrócić uwagę twoją. Masz córkę — najpierwsze są twe obowiązki dla niej. To co postanowiłeś byłoby pewnie przykrem jej, a nawet na jej los wpłynąćby mogło. Najlepszą kobietą dziś może być twoja Adela — ale — ale jej przeszłość...
Floryan zadumany milczał.
— Monia — rzekł po namyśle — niestety, ani mnie, ani macochy nigdy podobno widzieć nie będzie. Zaledwie się dowie, co się z ojcem jej stało.
Pomiędzy dawnem życiem mojem a teraźniejszem, jest przepaść niezgłębiona.