Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się skromną chciała okazać — co do wydatków... były własne wasze pieniądze.
— Moje? — spytał zdziwiony Florek.
— A! nie mówmy o tem — zagadła Perron. — Siadaj pan, panie Klesz i nie pozwalaj mu mówić długo!
Gdy się raz to stało czego sobie najmocniej nie życzyła, wdowa chciała sobie pozyskać Klesza, i dodała, zwracając się do niego.
— Gdzież pan stanąłeś?
— Dotąd nigdzie — odpowiedział Jordan — moją torbę podróżną rzuciłem u kapitana:
— A więc naturalnie będziesz mieszkał u mnie — dodała żywo Perron. — Właśnie jest mała izdebka, ale bardzo czysta, tu blisko.
Jordan się skłonił — ta uprzejmość gospodyni lepiej go dla niej usposabiała.
Perron wyszła — Florek rękę podniósł i wskazał na nią.
— W oczy i za oczy — począł mówić — muszę jej przyznać, że mi była opiekunką najtroskliwszą, najlepszą. Kobieta wielkiego serca, źleśmy ją dawniej sądzili — ja sam winien jestem że jej ocenić nie umiałem.
Klesz milczał.
— Jakimże sposobem dowiedziałeś się? — zapytał Floryan.
— Kapitan przypadkiem spotkał Ladę, od niego miał pierwszą wiadomość. O godzinie dzie-