Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

datowanego. Nikt za to odpowiedzialnym nie będzie.
Małdrzyk stał z oczyma wlepionemi w ziemię, przybity, zdrętwiały. Jak piorun z jasnego nieba spadało to na niego, nie mógł jeszcze zebrać myśli.
Kosucki, który nie chciał mu dać zbyt rozmyślać, począł dalej rozwijać swój temat, wskazywać konieczość tego kroku a w perspektywie tylko parę lat przebytych spokojnie zagranicą.
Nie mógł poznać po szwagrze jakie to na nim robiło wrażenie. Floryan rzucił się na kanapkę, zapalił cygaro, głęboko się zadumał.
Wybiła północ, gdy Zygmunt naostatek, znękaniem szwagra i jego milczeniem zmuszonym się widział sypialny pokój opuścić.
Ale na odchodnem zbliżył się jeszcze do Floryana.
— Zrobisz naturalnie co zechcesz, ale cię uprzedzam — rzekł — że należy działać szybko, ani dnia ani godziny nie ma do stracenia. Umyślnie z tem przybyłem, ofiaruję ci moje braterskie usługi, jestem w sumieniu czysty.
Uściskali się raz jeszcze w progu. Kosucki wyszedł.
Chwilę długą Floryan stał nieporuszony w tem miejscu, w którym go szwagier zostawił. Spojrzał na zegar — było po północy. Otworzył drzwi sypialni i skierował się ku oficynie.