Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Siły zaczęły też przybierać choć zwolna. Moulin rokował dobrze o zrastaniu się kości, ale zapowiadał że kuracya musi potrwać bardzo długo.
Pani Perron niemal temu rada była. Przez ten bowiem czas on należał do niej tylko, nie mógł widywać nikogo, a ona czuwała nad tem aby go nic nie dochodziło. Chciał Floryan donieść natychmiast Jordanowi o nieszczęściu swojem, a że sam pisać nie mógł, prosił swoją opiekunkę aby go wyręczyła. Perron oparła się temu.
— Po co pisać? na co go straszyć? Gotów wszystko porzuciwszy przylecieć tu zaraz, a mnie on i tobie więcej będzie zawadzać niż pomagać.
Ja tylko naówczas ręczę za wyzdrowienie, gdy sama się zajmować będę.
Później, gdy będziesz lepiej, doniesiemy mu o tem.
Małdrzyk nie śmiał się jej opierać, nadto jej był winien, aby naprzekór coś chciał czynić.
Widział jej poświęcenie, starania, bezsenności, troski, wydatki i serce jego przejęte było tem żywszą wdzięcznością dla niej, że nikt więcej nie troszczył się, nie dowiadywał nawet o niego.
Wprawdzie kapitan Arnold, Tatianowicz i inni znajomi, po kilkakroć, niespokojni napastowali portyera o wiadomości, ten ich zbywał tem że nic nie wie, i że polaka nie ma nigdy w domu. Arnold postępowaniem tem, za długo trwającem, zdziwiony, bo — jakeśmy mówili — Małdrzyk ziom-