Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to znużeniu, i odprowadził ich do przeznaczonych dla nich pokojów. Przez grzeczność dla siostry wybrał jej jeden z tych, które zajmowała będąc panną.
Mieli się pożegnać i rozejść, gdy p. Zygmunt ujął szwagra pod rękę i szepnąwszy mu coś do ucha, poszedł razem z nim do jego sypialni.
— Niezmiernie mi przykro, mój kochany bracie — odezwał się siadając u niego, gdy zostali sami — że ci twój błogi spokój przerwać muszę. Lecz nie miałbym sam pokoju w sumieniu, gdybym obowiązku nie spełnił.
Tak uroczystym wstępem uderzony Florek, który właśnie miał zapalić cygaro i z twarzą promieniejącą zabierał się baraszkować — stanął jak wryty, a po chwili zbliżył się do szwagra.
— Cóż to być może? — szepnął.
— Sprawa największej w świecie wagi — niemiła, groźna — dodał Kosucki — lecz... póki czas, należy radzić.
— Przestraszasz mnie — rzekł Floryan.
— No powiem ci szczerze i otwarcie — wybuchnął Kosucki — radbym żebyś się zląkł i nie wziął lekko tego co powiem, bo inaczej... największe nieszczęście spotkać cię może.
Pobladł p. Floryan.
— Mów, proszę cię — a jasno.
Zygmunt potarł włosy, westchnął.
— To czego się zawsze dla ciebie lękałem,