Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Winszuję — rzekła — ale kilka tysięcy franków! ce n’est pas le bout du monde!
— Tak, tylko sądzę że to jest początek! — odparł raźno pan Floryan.
— I cóż myślisz pan zrobić z temi frankami? — zapytała wdowa.
— Co? to zabawne pytanie! — roześmiał się Florek. — Będę na ich łonie odpoczywał, Durandowi wypowiem robotę.
— A potem? gdy się franki te zjedzą? — mówiła Perron.
— Mam nadzieję, że ich sukcesorowie nadejdą — rzekł rozochocony Małdrzyk.
Perron pomyślała sobie z szatańską przebiegłością, że wszystko to może jej projektom posłużyć. Nie czyniła mu żadnych uwag, nie sprzeciwiała się. Dla niej jasnem było że straci łatwo i prędko, że roboty nie znajdzie tak rychło i że może być na jej łasce.
— Wszystko to, doskonałe, mój miły lokatorze — dodała wdzięcząc się. — Rób co chcesz, ale mi daj słowo, że mieszkania nie opuścisz i nie zmienisz.
Będzie ci tu dobrze.
Floryan o tem nie myślał wcale — i przyrzekł chętnie. Wdowa tego dnia była dlań jeszcze przystępniejsza i łaskawsza niż kiedy.
Siadł pisać zaraz do Jordana, gdyż w istocie chciał się z nim podzielić swoim dostatkiem. List