Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W jednej z tych godzin zwątpienia — Florek spostrzegł przed sobą niezmiernie wyelegantowanego młodego jeszcze i pięknego mężczyznę, który laseczkę z gałką z lapis lazuli włożywszy w usta, długo mu się naprzód przypatrywał, aż wreszcie unosząc nieco kapelusz z gracyą zupełnie francuzką, zbliżył się zapytując — w języku bulwarów:
Monsieur Florien de Małdrzyk?
Zupełnie nieznajome mu rysy, postać, głos, których sobie przypomnieć nie mógł — uśmiechały się uprzejmie, wymowa zdradzała polaka, strój i jego akcesorya bardzo dobry byt. Kto to mógł być? Małddrzyk łamał sobie głowę.
Potwierdził że był w istocie tym, kogo w nim poznano.
Elegant uśmiechnął się zwycięzko i począł po polsku:
— Widzę że mnie pan nie poznaje? No, i niedziw, młodym chłopcem miałem przyjemność spotykać go na kontraktach w Dubnie.
Małdrzyk jeszcze nie wiedział z kim miał do czynienia.
— Jestem Prochorowski, którego zwano Miciem, może pan sobie teraz mnie przypomni? Dla francuzów z które mi mam interesa musiałem nazwisko to zmienić na przydomek, i w Paryżu zowię się — de Lada.
Skłonił się grzecznie, biorąc już pod rękę