Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zmarszczyła się bardzo zobaczywszy go, obcesowo się rzucił do rączek i witał jak zbyt dobrą przyjaciółkę — na co się najeżyła nieco. Zasiadł się, na zasępienie nie zważając, przy stoliku i dowcipować zaczął, zukosa spoglądając na Małdrzyka.
Gospodyni próżno się go pozbyć usiłowała, a p. Floryan widząc że go nie przesiedzi, pożegnał się i wyszedł, choć mu znaki dawała.
Miał znowu postanowienie rzadszego już uczęszczania do wdowy.
— Zbyt wielu ma przyjaciół — rzekł w duchu. — Bałamut baba, ale chwilami zachwycająca.


Jordan, który przemyślał nad tem, jakby przyjaciela w inne sfery mógł wciągnąć, a najmniej upatrując niebezpieczeństwa między ziomkami, korzystał ze znajomości z pułkownikiem, aby zawiązać stosunki.
Chodziło mu po głowie, aby wyszukać dom, w którymby i żeńskie przyzwoite towarzystwo znaleść się mogło, którego Małdrzyk potrzebował.
Nie było to łatwem, bo znaczniejsza część dostępnych domów, żyła skromnie i mało przyjmowała, a w wielu z nich żony były cudoziemki. Jordan tylko polkom ufał.