Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdyby Małdrzyk chciał był trochę serca w to włożyć i pokochać to co robił! Niestety, biedny rozbitek nudził się już i nad tem.
Jordan musiał go pilnować i zachęcać. On sam, pomimo pomocy kapitana, przekonał się naprzód że introligatorstwa wcale nie umiał, a gdyby się go nauczył, długoby więcej nad parę franków dziennie zarobić niem nie mógł.
Po drukarniach miejsca korektorów były tak poszukiwane przez ubogą młodzież, chodzącą do Sorbony i Collège de France, do innych wyższych zakładów, że ani można było pomyśleć dostać się tutaj — a dostawszy się — trzeba było mrzeć głodem.
Arnold obstawał przy buchalteryi, a Klesz, choć zrezygnowany na wszystko — miał wstręt do niej. Prosił wuja o czas do namysłu.
Czuł że przecież coś umie i coś by mógł pisać. Początek był trudny. Język francuzki znał dobrze, ale myśli swe w tę sukienkę obcą ubierać — było mu trudno.
Przez jakiś czas ani kapitan, ani Małdrzyk nie wiedzieli, ani mogli odgadnąć co robi. Krył się z tem.
Ponieważ nie zarabiał, jadł też — mało. Ograniczał się takim posiłkiem, iż Floryan gniewał się na niego i kłócił.
— Wierz mi — odpowiadał ze śmiechem — że człowiek się popsuł i zdrowie sobie nadweręża