Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ubranie. — Choć kocham Florka, ale nudzę się u niego, a do domu mi pilno.
P. Zygmunt pomyślał nieco.
— Jest bo tego potrzeba — odezwał się — jest obowiązek, mógłbym powiedzieć.
Tu głos zniżył.
— Nie przestraszaj się tylko. Byłem u Naczelnika (skrzywił się), potrzeba przestrzedz Florka, coś mają przeciwko niemu.
Pani Natalia bystro spojrzała mężowi w oczy.
— Ten człowiek się zgubi — odparła żywo, ruszając ramionami.
Zaczęli szeptać między sobą pocichu, a po chwili donośnym głosem, otworzywszy drzwi do sieni, krzyknął p. Zygmunt na służbę, aby konie zaprzęgała i wynosiła tłumoki.
Wbiegli zarazem pokojówka pani i służący pana, z pośpiechem biorąc się do pakowania pościeli, do składania rzeczy rozrzuconych. Sam pan wyszedł obejrzeć konie i powóz, otworzono okiennicę i pani naprędce zmieniła swe ubranie, niewiele rozmyślając nad niem, lecz umiejąc prędko i zręcznie przystroić się po swej myśli.
I było jej z tem dosyć ładnie.


— Do Lasocina! — odezwał się siadając do powozu pan Zygmunt.