Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Omnibusami z korespondencyami dojedziecie ztąd dokąd zechcecie. Kwartał to nieelegancki ale tani.
Floryan milczał, przymiotnik „kiepski“ — dany hotelikowi, który nosił tytuł ulicy swej — brzmiał mu w uszach nieprzyjemnie. Już w drodze Jordan mu dał przedsmak życia, jakie prowadzić mieli, nie dopuszczając się najmniejszego zbytku i ograniczając się do najniezbędniej potrzebnego napoju i pokarmu, byle życie utrzymać.
Floryan sykał i narzekał, mentor powtarzał: Nie ma z czem żartować, pieniędzy mało, możemy pohulać dziś a jutro będziemy głodem marli.
Hotelik, przed którym stanęli, a którego właścicielka była znajomą kapitanowi, przy świetle gazowem, nie wydał się na pierwszy rzut oka Małdrzykowi tak okropnym, jak go sobie wystawiał. Od wnijścia tylko uderzyło go to właściwe wszystkim podobnym gospodom powietrze ciężkie, niemiłe, które najrozliczniejsze, nieokreślone wyziewy przenikały. Gaz, rynsztok, tłustości kuchenne, wilgoć, stęchliznę — wszystko w tem czuć było.
Po schodach wązkich i śliskich dostali się na trzecie piętro. Wszędzie było nadzwyczaj ciemno; oszczędzanie miejsca posunął architekt do ostatecznych granic. Pokój, który im dano, po