Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wista. Nabab kładł się do snu późno, a na dzień zwykł był zasypiać.
Siadając do kart, Floryan spojrzał na zegarek.
— O! — rzekł — godzina jedenasta; ja klucza od bramy nie mam, i trudno się będzie dostukać.
— A po cóż iść i dobijać się — odparł Nabab, jak gdyby u mnie gościnnego łóżka zawsze nie było. Prześpisz się u mnie.
Małdrzyk chciał zaprotestować.
— Ale, proszę cię, jak na wsi, bez ceremonii.
I zwrócił się zaraz do lokaja:
— Przygotuj dla pana pościel w gościnnym pokoju, bo ja go po nocy nie puszczę. Słowo honoru!
Hrabia miał klucz i niedaleko mieszkał, z nim więc ceremonii nie było.
Siedli do wista i grali do pierwszej godziny. Małdrzyk wstydząc się wyznać, że gra była dla niego za drogą teraz, zaryzykował się grać, choć z wielką obawą. Tymczasem szczęście mu sprzyjało, choć oba partnerowie wista wybornie grali — i po obliczeniu Małdrzyk znalazł się wygranym kilkanaście talarów, a na dobitkę, nie u hrabiego, któryby był nie zapłacił ale u gospodarza, płacącego zawsze gotówką.
Pokoik sypialny, który mu dano, lepsze czasy przypomniał. Czyściuchny był, elegancki, wygo-