Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na tułactwie.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zbudziły go — wesołe, srebrne, dźwięczne głoski dziecinne, na korytarzu podedrzwiami i tupanie nóżkami, od którego serce mu uderzyło. Przypomniał sobie Monię i te lata, gdy ona czasem znużonego po polowaniu przybiegała budzić całusami. Słuchał jeszcze zdziwiony, z bijącem sercem, gdy się wnet dał słyszeć głos kobiecy, młody, żywy, dźwięczny.
— Jóźka, łobuzie ty jakiś! wielem ci razy mówiła abyś mi po korzytarzu hałasów nie wyprawiała. I jeszcze mi Karolka ze sobą na tę hecę zabrałaś. Zaraz mi ruszaj do izby! Marsz!
Słowa te po polsku wymówione, zrobiły na Floryanie przy całej swej rubaszności wrażenie niewymowne. Przypomniał się kraj! Cóż tu mogła ta kobieta robić, i z dziećmi? Samo jej zamieszkanie w tym domu opuszczonym tłómaczyło już, że i ona także nosiła jarzmo wygnania; lecz z głosu nie czuć było, aby jej ono ciężyło.
Zagadkę tych polskich sąsiadów, Małdrzyk postanowił sobie rozwiązać i koniecznie się o nich dowiedzieć. Gdy wkrótce potem nadeszła sługa, pomimo wstrętu jaki czuł do tej istoty brudnej i nasępionej, począł się ją rozpytywać.
Odpowiadała niebardzo chętnie chodząc i krzątając się, bo czasu nie miała wiele na obsłużenie tylu lokatorów, mógł jednak z urywanych słów wyrozumieć Floryan, że w sąsiedztwie we dwu