Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oczy otworzył Antkowi; hrabia oczekiwał na nią.
Wszystkie następstwa tej zemsty, jaką chciał wywrzeć nad rodziną, niezmiernie mu i coraz mocniej dokuczały. Martwił się tem, że ona go wiele pieniędzy i kłopotów kosztować będzie. Szło o to, aby zrobić wszystko jaknajtaniej, jaknajprędzej i nie zmieniając prawie trybu życia. Kwiryn wyobraził sobie, że to jest zupełnie możliwem.
Ślub — wesela żadnego, powrót do domu, jejmość ma swój pokój i robotę, do stołu więcej jedno nakrycie, kuchnia tak jak, była: cóż więcej wymagać mogła uboga dziewczyna, którą brał, jak sam powiadał, zpod płota? Wyobrażał ją sobie zawsze taką niemal, jaką widział w leśniczówce, nie rachując na wpływ wychowania i Warszawy.
Pakulska, niewiasta niewykształcona, ale przebiegła, doświadczona, znająca ludzi, a hr. Kwiryna lepiej może niż ktokolwiekbądź, stawiła się raniuteńko, gdy hrabia był jeszcze w gorzelni.
Antek, zobaczywszy ją — wiedział już z pewnością, o co chodziło. W dwóch słowach się porozumieli.
— Chcesz jejmość widzieć tymczasem pokoje przygotowane dla młodej pani? — szepnął, mrugając oczyma, Antek.
Pakulska weszła z nim i zdumiała się mocno. Oboje ramionami ruszali.
— Ale czyż może być — odezwała się Pakulska,